poniedziałek, 2 marca 2015

szpilki na wojnę!

Ni z gruchy nie z pietruchy zaczęłam zastanawiać się co taka mała kobietka jak ja zrobiłaby gdyby jutro ogłoszono stan wojenny, podczas gdy głupi katar potrafi czasami odebrać mi racjonalne myślenie. Wyobraziłam sobie sytuację gdzie oglądam sobie wieczorne wiadomości, a emisję przerywa audycja pana prezydenta, w której mówi o wojnie. Nie ważne z kim, nie ważne po co. Wojna.
Pierwszą rzeczą nad którą zaczęłam się zastanawiać to to, co bym ze sobą wzięła. Kilka minut zajęło mi uświadomienie sobie, że przecież nigdzie się nie wybieram.
Później zaczęłam zastanawiać się jak jestem przygotowana do takiej sytuacji i z bólem serca stwierdziłam, że oprócz starych glanów, które zakupiłam jeszcze za szczeniaka by z godnością jeździć na punkowe koncerty, których mogłabym już nawet nie wcisnąć na nogę i scyzoryka nie mam nic.
Później seria pytań i żal ściskający dupę, że zamiast o życiu, o Ojczyźnie, o bliskich zastanawiałam się czy gdybym zdecydowała się walczyć to miałabym możliwość umycia włosów. Jeśli tak, to co ile dni? Jeśli co kilka dni, to czy miałabym przynajmniej możliwość potraktowania ich odżywką po myciu.
Następnie (w końcu!) zaczęłam zastanawiać się jak się bronić lub jak walczyć.  Bić się nie umiem, nigdy nie miałam zamiłowania, by potraktować kogoś z półobrotu. Broń? Przecież nie wiem nawet jak to trzymać, jak się posługiwać. W walce bardziej bym przeszkadzała, niż pomagała.
A teraz chcę życzyć wszystkim, szczególnie tym którzy myślą, że 100 tysięcy żołnierzy będzie w stanie obronić 40 milionów obywateli, by chociaż na chwilę zastanowili się nad powyższym. Wszystko jest możliwe, szczególnie w czasach gdzie pieniądze stały się priorytetem. Ponoć warto chuchać na zimne.
Ja ogólnie nigdy nie byłam odważna. Nie miałam nawet wystarczająco odwagi, by mimo możliwości spełnić swoje największe marzenie.
Gdyby Polska miała atakować - nie przyłożyłabym do tego nawet palca. Najprawdopodobniej bohatersko spakowałabym walizki i wsiadła do pierwszego lepszego samolotu. Chociażby do Kambodży. Zostałabym tylko wtedy gdyby to Nas zaatakowano. Walczyć nie umiem, gotować też nie, na medycynie się nie znam. Ale mogłabym chociaż kanapki robić tym, którzy walczą.

10 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis. Tez kiedyś zastanawiałam się co zrobić na wypadek wojny... Ba! Miałam już gotowy plan działania, a mianowicie chciałam zwiać i się gdzieś ukryć. Jedyne czego nie przewidzialam, to to, że się nie wykąpie, nie umyję zębów... Ani nie skorzystam z toalety. Dobrze, że na razie żadna wojna nam nie grozi 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak dobrze, że nie tylko ja mam tak dziwne przemyślenia :)

      Usuń
  2. Bardzo lubię blogi osobiste, kiedy ludzie piszą o samych sobie. Nie potrafię pisać o wszystkim albo ewentualnie o niczym, ale jak się coś bezpośrednio w jakiś sposób mnie dotknie to czasami powstaje wpis.
    Twój post jak najbardziej ciekawy, już samym tytułem sprawiłaś moje zainteresowanie.

    Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, co bym robił. Od zawsze jestem pacyfistą, który brzydzi się przemocą fizyczną a i broni do ręki bym nie wziął.
    Czasami w drodze wyjątku dla celów typowo sportowych strzelając do róży lub tym podobnych.
    Mam nadzieję, że nigdy stan wojny nie nastanie pomimo tego, że wokoło ciągle nią straszą.
    Kocham pokój, a to zburzyło by mój spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję. Chociaż tyle mogę mieć, bo wątpię czy ktoś zapyta mnie czy wojny chcę czy nie. Kiedyś miałam pewien epizod na poligonie. Po znajomości miałam możliwość postrzelać sobie, porzucać granatem, poczołgać się w błocie pod drutami kolczastymi. 2 ostatnie przeszłam pozytywnie. W przypadku tego pierwszego było trochę gorzej. Gdy znajomy kazał mi wziąć do ręki broń, pech chciał, że gryzł mnie komar, więc uwagę poświęciłam krwiopijcy, a broń wystrzeliła wybijając okno w schronie. Wtedy powiedziano mi, bym strzelanie sobie odpuściła.
      Też jestem pacyfistką, nie przemawia do mnie żadna wojna, chęć walki. Nawet zwykłymi kłótniami się brzydzę. :)

      Usuń
  3. Świetny post. Ja też nie jestem odważna i w żadem sposób nie pomogłabym podczas wojny.
    Pozdrawiam :) http://doomilife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialnie napisany wpis, aż postanowiłam zaobserwować Twój blog. Ja nigdy bym nie walczyła podczas wojny, bo pierwszym obywatelem jaki by zabili - byłaby to moja osoba. Nie należę do agresywnych ludzi, więc pewnie nie miałabym zdolności do trzymania broni, a gdzie tu wspomnieć fakt morderstwa. Pewnie uciekłabym do USA i tam już została na zawsze.
    Kliknij, aby przejść na mój blog ~I DON’T KNOW~

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiele razy myślałam nad tym, co by było gdyby wiadomość o wojnie zawładnęła światem...
    ale nigdy nie zastanawiałam się nad tematem mycia włosów xD
    Co do reszty to mam identycznie :) Żadnego pożytku, by ze mnie nie było.
    Pozdrawiam + obserwuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja w pierwszej chwili pomyślałam,że przecież nawet nie mam piwnicy a przecież dzieci swoje gdzieś zabunkrować bym musiała:-)
    Co do udziału,jeśli mogła bym się na coś przydać to bym się wahała.Odwagi mi nie brak,gorzej z siłą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Też kiedyś nad tym myślałam, na co dzień mieszkam w Uk i nie wiem czy chciałabym zostawić tu wszystko i lecieć ratować mój kraj. Jestem także średnio odważna, ale z drugiej strony jestem też idealistką. Bardzo fajny post.

    http://karoolicja.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń