piątek, 27 lutego 2015

Sposób na przeziębienie.


Ile osób - tyle sposobów na przeziębienie.  Każdy ma jakieś swoje przepisy na dni, gdy z nosa leci jak z kranu, a głosem przypominamy wokal Tatiany Okupnik w pierwszych piosenkach zespołu Blue Cafe. Nic nie denerwuje, przynajmniej mnie, tak jak przeziębienie. W ciągu dnia jest stosunkowo znośnie. Można łazić z pokoju do pokoju, z łóżka na kanapę. Można oglądać powtórki Pierwszej Miłości i słuchać jak Czubówna odpowiada o antylopach. Jednak zawsze nadchodzi ta nieszczęsna godzina X, kiedy zaczynamy chrząkać, chrypieć, smarkać i sapać do tego stopnia, że pies woli spać pod stołem w kuchni niż obok, na ciepłym łóżku. Godzinami kręcimy się z boku na bok, próbując zasnąć ze smutną świadomością, że o poranku gdy spojrzymy w lustro będziemy wyglądać jakby ktoś przynajmniej przez pół nocy ciągnął naszą mordkę, a w szczególności nos po bardzo nierównym asfalcie. Przeziębienie.

Nie ma co się oszukiwać. Facet zawsze będzie mówił, że na przeziębienie najlepszy jest seks. Firma farmaceutyczna, że najlepsze są leki (szczególnie te, które akurat ma w ofercie), a babcia zawsze będzie powtarzała, że najskuteczniejsza jest modlitwa. 

Odradzam:
Mleko, miód, masło, czosnek. Chyba, każdy słyszał o tym jakże magicznym połączeniu. Próbowałam. Z perspektywy osoby, która przeziębienia nienawidzi, z ręką na sercu powiem, że ten niepowtarzalny smak, działa na mnie tak, że chyba jednak wolę być chora. Przyjemniejszy smak ma wódka przez przepity. Odważna, niemalże ze łzami w oczach wypiłam do końca. Tak. Miodowo czosnkowy 'glucik' na końcu również. Czułam się zdecydowanie lepiej, chociaż możliwe, że była to zasługa dumy, która mnie rozpierała, że wlałam tą mieszankę w siebie. 

Płukanki gardła wodą z solą. Dlaczego i kto to w ogóle wymyślił? Fakt, takie coś może pomóc. Niekoniecznie na przeziębienie, ale na ból gardła.. Tylko znalezienie tej odpowiedniej dawki graniczy z cudem. Za mało soli w wodzie spowoduje jedynie odruchy wymiotne, a za dużo soli w wodzie jeszcze bardziej podrażni gardło. 

Polecam:
Herbata z cytryną. Nie wiem jakie są uzasadnienia medyczne, ale piję.  Litrami. Dodatkowym plusem jest pozostawanie FIT nawet podczas choroby. Szkoda, że nie można włączyć Endomondo na trasie łóżko - toaleta. Z pewnością nabiłabym więcej kilometrów niż poseł Sikorski. 

Dresy. Chyba nic nie pomaga tak bardzo jak wsadzenie dupska z ciepłe dresy. Zwykle im gorzej wyglądają, tym lepiej się w nich czujemy. Kobietom, które chcą zachować kobiecość i chcą być seksowne nawet gdy są zakatarzone polecam jeszcze dodatkową warstwę  koca. Dyskretnie zakryjemy wtedy jakieś ślady po jogurcie czy surówce z obiadu. 

Rutino-pastylki. "Połykam dla zasady".  Nie wiem ile jest w tym efektu placebo, ale czuje się lepiej na duszy. Łykanie tabletek kojarzy mi się z dbaniem o zdrowie. Nie jestem wielką fanką przyjmowania chemicznych witamin, ale w akcie desperacji nie widzę przeciwwskazań. 

Krem Nivea. Pod nosem. Zawsze. Obowiązkowo. Wolę we własnym łóżku w towarzystwie telewizora wyglądać jakbym dopiero co wciągnęła kreskę amfetaminy, niż później pokazać się ludziom na ulicy z nosem czerwonym jak nos Pana Mietka z Głównego. 

Reasumując - polecam nie chorować. 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Jak spełnić marzenia?

Marzeń raczej nigdy nie posiadałam. Wszystko czego chciałam zazwyczaj prędzej czy później, z mniejszym lub większym trudem realizowałam. Przyzwyczaiłam się, że wszystko raczej względnie mi wychodziło, więc z dnia na dzień skala spełniania marzeń rosła, aż do momentu kiedy w ramach Postcrossingu dostałam pocztówkę z Nowej Zelandii. Do tego czasu moja wiedza na temat tego miejsca ograniczała się do "ano coś takiego istnieje'. Sam widoczek na pocztówce sprawiał, że udzielał mi się swego rodzaju spokój. Zaczęłam czytać. Googlowałam godzinami w poszukiwaniu sposobu jak w krótkim czasie przenieść się 20 tysięcy kilometrów dalej. Z punktu A (Polska) do punktu B (Nowa Zelandia). Przeglądałam fora na których udzielały się osoby, którym to się udało. Dopiero oszacowanie kosztów takiej podróży sprowadziło mnie brutalnie na glebę. Nie. Nie planowałam kilkudniowej wycieczki. Planowałam wyjechać i zostać tam na stałe. Postanowiłam zorganizować te pieniądze. Z dnia na dzień rzuciłam palenie. Pieniądze, które kiedyś inwestowałam w raka płuc zaczęłam inwestować w słoik po ogórkach kiszonych. Przestałam też kupować rzeczy, które nie były mi niezbędne. Ubrania, buty, doładowania do telefonu. Wszystko szło do słoika. Po roku słoików było siedem. Chciałam pozbyć się tej kolekcji monet z biurka, więc poszłam do banku i wpłaciłam wszystko na konto. Po dłuższym czasie Pani powiedziała mi, że jest tego prawie 4 tysiące złotych. Z kwitkiem świadczącym o wpłaceniu pieniędzy na konto i z uśmiechem, który mało co nie rozerwał mi policzków wyszłam z banku. Dopiero w drodze powrotnej uświadomiłam sobie, że ta kwota nie pokryje nawet kosztów podróży. Z mniejszym już entuzjazmem poszłam do piwnicy po kolejny słoik. Banknotów i monet było wciąż więcej, aż po raz kolejny doszłam do mojej 'siódemki' i postanowiłam wymienić zawartość na kwitek. Na moim koncie pt. "Nowa Zelandia" było już 9 tysięcy złotych. Dokładnie tyle, ile potrzebowałam na bilet w jedną stronę i na opłacenie dwóch czynszów jakiejś mało atrakcyjnej kawalerki. Miałam ważny paszport i wirtualnego znajomego (P.), z którym pisałam od dwóch lat, który zaoferował pomoc w szukaniu pracy i odnalezieniu się w nowym miejscu. Teoretycznie miałam wszystko co było mi niezbędne. Nie miałam tylko odwagi. Wielokrotnie przymierzałam się do zakupu biletu, wielokrotnie dzwoniłam do P. i mówiłam, że zaraz siądę i w końcu zrobię rezerwacje. Po kilkunastu miesiącach od kiedy wymieniłam mój ostatni słoik na kwitek wciąż jestem w Polsce. Życie potoczyło  mi się tak, że już prawdopodobnie nigdy nie zobaczę miejsca z pocztówki. Nie, nie był to niesprawiedliwi los ani zły zbieg wydarzeń. Był to mój brak odwagi. Strach przed sama nie wiem czym.

Żyjemy w czasach, w których wszyscy marzenia mają i w czasach, w których niestety większość marzeń przeliczana jest w walucie.

Rada: Jeśli postanowisz zorganizować swój własny słoik mocno go zakręcaj. Zanim go odkręcisz będziesz miał czas na zastanowienie się czy na pewno chcesz wyciągnąć jego zawartość.




sobota, 21 lutego 2015

dzień dobry.

Teoretycznie.. wróć. z teorią nie ma to nic wspólnego. Praktycznie już od dłuższego czasu miałam potrzebę posiadania swojego własnego kawałka sieci. Właściwie od momentu, w którym moje życie przestało odpowiadać standardom przeżyć typowej dziewczyny z zaledwie 'dwudziestką z groszem' na karku. O sobie mogłabym opowiadać godzinami, bo jestem uosobieniem absurdu. W moje życie osobiste pośrednio lub bezpośrednio wplątane jest pół miasta. Lubie być sarkastyczna, chociaż czasami społeczeństwo nie rozumie moich sarkazmów i wychodzę na idiotkę. Nie mam żadnych talentów. Nie gotuję. Wszystko poza gotowymi daniami z torebki okazuje się totalną klapą. Mogłabym nawet napisać książę z przepisami pt. "Jak odchudzić swojego psa", bo dań według moich przepisów nie tknie nawet pies. Nie śpiewam. Broń boże. Nawet pod prysznicem. Kocham zwierzęta i boję się o słuch szczurów zamieszkujących sieci kanalizacyjne. Rysuję, chociaż moje dzieła ostatnio chwalone były jakieś 15 lat temu kiedy rysowałam ludzi z sześciu kresek. Miałam nawet własną galerię. Wszystkie moje prace wywieszane były na lodówce za pomocą magnesów załączanych w gratisie do margaryny. Planów na przyszłość jakby nie mam. Kiedyś chciałam zostać mechanikiem samochodowym, później patologiem sądowym, a teraz jestem w punkcie w którym nie wiem co robić i czego chcę. Stwierdziłam, że studia, o których kiedyś marzyłam potrzebne mi są w życiu jak dziwce majtki. Posiadam mężczyznę. 186 cm szczęścia mieszkające 2000 km ode mnie. Jestem dość prosta w obsłudze. Myślę, że własnie dlatego wiele osób (czytaj: swego rodzaju wybryków natury) znajdzie tutaj pokrycie wydarzeń z własnego życia. Nie chcę trafić tym blogiem do konkretnej grupy osób. Szczerze mówiąc to nie chcę trafić do żadnej grupy osób. Myślę, że skoro będę zapisywać, rozważać, to w końcu dojdę do jakiegoś porozumienia z własnym życiem. Już czas.